web analytics

23 września odbył się Dzień Otwarty Zajezdni w Gliwicach. Oczywiście tam byłam.

Na Dzień Otwarty wybierałam się już rok temu do Będzina, jednak niestety wszystko ułożyło się tak, że nie dałam rady pojechać. W tym roku również nie było zbyt kolorowo – dzień wcześniej okazało się, że jestem przeziębiona. Pogoda też nie zachęcała do wyjścia z domu (gorsza byłaby chyba tylko zamieć śnieżna). Udało mi się jednak ogarnąć zdrowotnie, a w ramach walki z pogodą po prostu ciepło się ubrałam.

Dzień Otwarty rozpoczął się od parady tramwajów, w której wzięły udział wagony prawie wszystkich typów (prawie, bo zabrakło Pesy i Düwaga Pt8, chociaż można powiedzieć, że tutaj reprezentantem był Wawrzek). Oczywiście była też możliwość zwiedzenia taboru, zobaczenia, co tramwaj ma w środku oraz jak wygląda od spodu, wystawa o historii tramwajów, a także… koncert operetkowy (jakby wiedzieli, że ja przyjadę).

Największe wrażenie zrobiło na mnie to, że można było usiąść na stanowisku motorniczego. Niektórym się może wydawać, że tramwaj to taki mały pociąg. Oj, nie. W kabinie zdecydowanie czuć, że prowadzi się naprawdę dużą maszynę (szczególnie w Helmucie). To nie jest hulajnoga ani nawet samochód. To jest tramwaj, czyli coś naprawdę potężnego.

Niestety nie udało mi się poprowadzić tramwaju, bo przerosła mnie pogoda. Po 2,5h pobytu na zajezdni było nam już po prostu za zimno, żeby czekać w kolejce do nauki jazdy. Tym bardziej, że czekała nas jeszcze 70-minutowa droga powrotna Wiedeńczykiem. Ale spoko, za rok to nadrobię.

Nie będę pisać tutaj długiej i obszernej relacji, bo myślę, że dużo więcej powiedzą wam zdjęcia. A jeśli bardziej interesuje was ten temat, to wiedzcie, że za rok (z tą różnicą, że w innej zajezdni) znowu będzie Dzień Otwarty.