Podstawy są ważne, szczególnie, jeśli chcemy uchodzić za ludzi obeznanych w danej dziedzinie. Bez podstaw daleko nie zajedziesz, a wręcz w ogóle nie wyjedziesz z garażu. Bo w końcu, żeby móc prowadzić samochód, musisz najpierw umieć go uruchomić.
Najlepiej to widać na przykładzie nauk ścisłych. Jeśli nie nauczysz się mnożyć, to nie będziesz umiał potęgować i nie zrozumiesz, o co chodzi w Twierdzeniu Pitagorasa. W chemii taką podstawą jest bilansowanie, bo potem nie ogarniesz reakcji redoks. Nie wspominam już o nauczeniu się symboli pierwiastków, bo jeśli nie umiesz tego, to najprostsza reakcja syntezy będzie dla ciebie czarną magią. A potem stwierdzisz, że wzór wody to WT, bo w końcu wodór + tlen.
W przypadku języków obcych też jest to bardzo łatwo zauważyć. Bez podstawowej gramatyki i słówek nie ruszysz, choćbyś nie wiem, jak bardzo chciał. Musisz mieć podstawy, na których zaczniesz budować całą resztę.
Ale jak jest w przypadku innych dziedzin? A konkretniej mówiąc, jak to jest w przypadku teatru?
Najpierw jednak chcę powiedzieć, że nie odmawiam nikomu prawa do chodzenia do teatru, bo to w końcu nie moja sprawa, jak ktoś spędza wolny czas. Nie uważam, że każda osoba, która ot tak sobie przyjdzie do teatru, żeby spędzić miło czas, powinna być ekspertem i wiedzieć wszystko. Chcę jednak zaznaczyć, że są pewne podstawowe sprawy, o których trzeba wiedzieć, żeby móc taki spektakl obejrzeć z pełną świadomością tego, co się dzieje na scenie. I żeby potem przypadkiem nie powiedzieć czegoś, co może nas ośmieszyć.
Zacznę może od tego, że każdy spektakl ma fabułę. I jest ona osadzona w realiach konkretnej epoki – od starożytności po czasy współczesne. Z teraźniejszością raczej nie ma problemu, bo w tych czasach żyjemy i dlatego najłatwiej jest je nam zrozumieć. Inaczej jest ze spektaklami historycznymi. To nie jest do końca tak, że teatr nas kształci, jeśli chodzi o historię. Owszem, może przekazać jakieś wartości (i nawet to robi, chociaż niestety nie zawsze), ale własna wiedza też jest potrzebna, żeby zrozumieć fabułę. Bez znajomości realiów np. XIX wieku, nie zrozumiesz, dlaczego Christine Daaé była silną kobietą albo dlaczego Fantine postąpiła tak, a nie inaczej. Panna z dzieckiem, która musiała się prostytuować? A to nie mogła iść do opieki społecznej, żeby ją wspomogli? Niestety nie, nie w tamtych czasach. Ale jeśli ktoś tego nie wie, to łatwo może wziąć Fantine za postać do bólu dramatyczną, taką wręcz na siłę. Tak samo jak łatwo jest stwierdzić, że Christine była głupia i naiwna. Tutaj potrzebna jest wiedza, chociażby właśnie ta podstawowa o minionych czasach. Żeby dobrze zrozumieć przekaz.
Druga sprawa to konwencja, znajomość konkretnego gatunku. Tutaj przytoczę już słynne było fajnie, ale za dużo śpiewali, jeśli chodzi o musical. Przed takim stwierdzeniem warto byłoby się dowiedzieć, że obecnie musicale są raczej w całości śpiewane i nie jest to spektakl, w którym można usłyszeć 3-4 utwory jako przerywniki. Tak samo jak dobrze jest wiedzieć, że opera będzie śpiewana w oryginalnym języku (chyba że mówimy o czymś polskim, wiadomo), żeby nie było zdziwienia na widowni, że jak to tak, nie ma tłumaczenia?! Przecież Upiora przetłumaczyli! Tylko że… Upiór jest musicalem (co też wiele osób dziwi).
Warto też wiedzieć, że teatr jest umowny i dana rola może być zagrana przez osobę dowolnej rasy (a jak to wygląda w rzeczywistości to trochę inny temat). To nie jest tak, że Alexander Hamilton czy Aaron Burr byli kolorowi, bo tak pokazano ich w Hamiltonie. Albo że Upiór był jednak czarny, bo grał go Norm Lewis. Już niedługo na West Endzie zobaczymy pierwszą czarną Cosette, ale Fantine jest nadal grana przez białą aktorkę. Czy to oznacza, że reżyser sugeruje, że nie są spokrewnione? Skądże! To po prostu kwestia konwencji i umowności (oraz dania szansy ludziom każdej rasy na zagranie ich wymarzonej roli).
Kostiumy i scenografia. I tutaj wracamy do naszej wiedzy z historii, która jest potrzebna, chociażby właśnie w formie podstawowej, żeby móc to ocenić. Bo niestety, ale stwierdzenie, że kostiumy były po prostu ładne, nie jest opinią, a zapychaczem bez sensu. Warto wiedzieć, kiedy przestały być modne krynoliny i weszły turniury. Że wiele lat temu też było coś takiego jak moda i w pewnych ubraniach wstyd było chodzić. Nie warto tutaj edukować się tylko na podstawie spektakli, ponieważ bywa tak, że kostiumy są po prostu nieepokowe, a to oznacza, że przekazują nam błędną wiedzę. Przykładem jest np. polska wersja Upiora w Operze. Christine biega w krynolinie, a Carlotta ma suknię w stylu belle époque, co robi między nimi jakieś 40-50 lat różnicy, jeśli chodzi o modę. Już szczegół, że akcja musicalu ma miejsce w czasach, gdy nosiło się turniury. Na takich spektaklach nie tyle nawet nie warto, co nie wolno się uczyć.
Ciekawie jest też z aktorstwem. Ludzie mają tendencje do uwielbiania overactingu, myśląc, że to jest szczyt aktorstwa. Że aktor musi się powydzierać, porzucać po scenie, porobić dziwne miny i wtedy będzie to świadczyć o tym, że jest genialny. Tylko że overacting to coś, co praktykują słabi aktorzy. Nie jest sztuką wyjść na scenę i pokrzyczeć, bo to może każdy. To są sposoby na ukrywanie swoich braków technicznych. Po prostu taka osoba nie jest w stanie zagrać danej postaci normalnie, więc kombinuje. Niestety efektem często jest parodia danej postaci i to niezamierzona. Bo miało być na serio i w ogóle z powagą, a wyszedł, cóż, kabaret.
Reżyseria to rzecz często niedoceniana. Wiele osób myśli, że aktorzy są często ot tak rzuceni na scenę i mają grać. Prawda jest jednak taka, że wszystko ustawia reżyser. To on interpretuje spektakl, ustawia aktorów, wskazuje na to, co należy podkreślić, a co nie. A jeśli spektakl jest nielogiczny, a tak jest, gdy postaci zachowują się bez ładu i składu, to jest to wina właśnie reżysera. Bo to on nie zadbał o to, aby wszystkie wydarzenia były połączone w jedną logiczną całość. A niestety, ale samo libretto tego nie sprawia. Bo historia musi być na czymś oparta.
Na koniec zostawiłam sobie moją ulubioną ponad wszystko dziedzinę, czyli śpiew. Tutaj też warto mieć podstawową wiedzę na temat chociażby tego, jak to powinno brzmieć. Fajnie jest wiedzieć, że sama umiejętność zaśpiewania wysokiego dźwięku nie czyni z kogoś dobrego śpiewaka, bo ważne jest też, mówiąc mocno podstawowo, jak ten dźwięk brzmi (uwierzcie, że istnieje naprawdę wiele marnych czy po prostu złych wykonań Der Hölle Rache). Bo piszczeć potrafi więcej osób niż myślimy. Tak samo jak krzyczeć, zamiast śpiewać. Fałsz też się zdarza, tak samo jak minięcie się z rytmem. Niestety nie każdy, kto śpiewa, robi to dobrze. Gdyby tak było, to świat byłby zdecydowanie piękniejszym miejscem.
I tak sobie jeszcze myślę, że fajnie byłoby zdawać sobie sprawę z faktu, że teatr też bywa zawodny. Że są też złe spektakle. Że są źli aktorzy czy źli śpiewacy. Że ogólnie to wszystko może być złe. To nie jest tak, że w teatrze wszystko będzie super, bo pracują tam profesjonaliści, a oni na pewno umieją. W teatrach są pewne myki, o którym zwykły widz nie będzie miał pojęcia i nigdy mu nawet to do głowy nie przyjdzie (np. stosowanie playbacku w musicalu – jak to tak?! Przecież to teatr na żywo!). To wszystko jest to jest szalenie trudny temat, bo złe spektakle też nie biorą się znikąd, ale na tym ten temat zakończę, bo ten wpis i tak jest już lekko przydługi.
To wszystko to są naprawdę mocno podstawowe sprawy, z których warto, tak dla samego siebie, zdawać sobie sprawę przed pójściem do teatru. To wszystko sprawi, że spektakl będzie oglądało nam się lepiej i nasza opinia potem też będzie dużo bardziej wartościowa. No i nie narazimy się na śmieszność.
Zdaję sobie też sprawę, że od czegoś trzeba zacząć, bo przecież nikt nie rodzi się z konkretną wiedzą. Ale to wszystko można nadrobić, można się tego nauczyć. Ja doskonale pamiętam moje początki i przyznaje, że też nie były one zbyt piękne i kolorowe. Też uważałam, że overacting jest super (Gina Beck to najlepsza Christine ever!), też do końca nie wiedziałam, na czym polega reżyseria. Wiedziałam tylko coś tam o historii mody i historii ogólnie, więc jako-tako mogłam ocenić konkretne dzieło pod kątem epoki. W przypadku śpiewu to za bardzo się na nim nie znałam, ale za to umiałam usłyszeć, gdy z kimś było coś nie tak. Nie nazwałabym jednak tego wszystkiego jakąkolwiek wiedzą, bo ja nie wiedziałam tak naprawdę nic. Poziom zerowy.
Ale postanowiłam to zmienić. Wzięłam się do roboty i poszłam dalej, bo chciałam się czegoś nauczyć, mieć wiedzę i to jak największą! Wiedziałam wtedy tylko jedno – że jeśli chcę dobrze poznać musical, to muszę zobaczyć, jak robią to ludzie, którzy ten gatunek tworzą od samego początku. A to oznaczało West End i Broadway (oraz oczywiście Niemcy, Austrię i parę innych krajów). Podobnie miałam z operą – chciałam dowiedzieć się, jak to robią sceny światowe. Jak to się śpiewa na tym najwyższym poziomie. I po tylu latach powiem Wam jedno – miałam wtedy rację. Jak się uczyć, to od najlepszych. Inaczej wiedzy nie zdobędziesz.
Teraz, gdy wiem już o wiele więcej, to przyznam się, że odbieram wiele spektakli czy interpretacji inaczej. Potrafię też wskazać błędy, których wcześniej nie widziałam. A to jest najlepszy dowód na to, że wiedza po prostu kształci. Że znajomość chociażby tych podstaw może sprawić, że odbierzemy coś inaczej, pełniej. Że nie będziemy już tym niedzielnym widzem, który chodzi do teatru i tam w sumie to nic z niego nie wynosi poza ładną otoczką. Bo grunt to się rozwijać, a nie stać w miejscu, bo to nas do niczego nie zaprowadzi.