Dzisiaj mija dokładnie 10 lat od polskiej prapremiery Tańca Wampirów w Teatrze Roma (aż się chce zaśpiewać ten looong years z Love Never Dies). Pomyślałam, że to dobry dzień, aby napisać parę słów na temat tego musicalu. Musicalu, którego nigdy nie widziałam na żywo, a do którego mam i będę mieć ogromny sentyment, szczególnie jeśli chodzi o polską wersję.
Taniec Wampirów po raz pierwszy obejrzałam w styczniu 2010. Pamiętam dobrze, że było to to niewydane profesjonalne nagranie z Hamburga z 2005. Gdy usłyszałam Totale Finsternis, to nie mogłam sobie przypomnieć, skąd ja to znam, ale dość szybko odkryłam, że to przecież Total Eclipse of the Heart (zresztą sporo utworów w tym musicalu jest z recyklingu). A potem już poleciało – wersja oryginalna z Wiednia, broadwayowska (do dzisiaj mam traumę), węgierska, kilka innych, no i oczywiście polska.
Od zawsze bardzo lubiłam wampiry (tutaj muszę zaznaczyć, że nigdy nie lubiłam Twilightu, taka wizja wampirów jest dla mnie po prostu chora). Dorzućmy do tej tematyki jeszcze świetną muzykę, dobrą fabułę, wspaniałą choreografię… Taniec Wampirów po prostu musiał mi się spodobać. Szybko znalazł się na liście moich ulubionych musicali, a przez pewien czas był nawet na pierwszym miejscu.
Prawdziwa faza zaczęła się rok później, czyli w lutym 2011, gdy pokazałam Wampiry Kolastowi. Zakochała się od razu. Efektem tego było oglądanie po kilka razy video z polskiej wersji (to była i jest nasza ulubiona wersja), kupienie ząbków, śpiewanie utworów z musicalu w dziwnych miejscach i o dziwnych porach, wystawienie na miejscowym konkursie układu tanecznego do muzyki z Wampirów (Kolast tańczyła, nie ja! Ja byłam gryziona, yay), robienie dziwnych zdjęć i prawie kupienie czerwonych trzewików (prawie, bo nie udało mi się niestety znaleźć chociaż trochę podobnych butów).
Polska wersja nie jest idealna, zdaję sobie z tego sprawę, zdecydowanie lepszy jest oryginał, ale nie jest też fatalna. Ba, to bardzo dobry spektakl, zdecydowanie najlepsza produkcja w musicalowej historii Teatru Roma (nie zamierzam rozwijać tematu tego, jak z tą produkcją postąpiono, bo szkoda by było w takim fajnym wpisie rzucać wulgaryzmami). Może dlatego, że pracowali przy niej oryginalni twórcy? I to właśnie polska wersja jest moją ulubioną, do niej mam największy sentyment, do niej najczęściej wracam. I nawet gdyby teraz jakiś teatr wystawił najlepszą wersję ever z jakimś dreamcastem, to i tak nie pobije to dla mnie wersji polskiej, bo zabraknie tej genialniej atmosfery, którą można było poczuć, nawet jeśli tylko oglądało się ten spektakl na niewielkim ekranie laptopa.
Od jakiegoś czasu mam przerwę od Tańca Wampirów, jestem kompletnie poza fandomem. Co prawda orientuję się, gdzie i kiedy będzie jaka produkcja, ale nie śledzę i nie wyczekuję tego jakoś strasznie. W pewnym momencie, nawet sama nie pamiętam dokładnie kiedy, odcięłam się od tego i ciężko jest mi wrócić. Być może jest to wina tego, że w każdej wersji szukam czegoś z tej polskiej i niestety tego nie znajduję. Od wieków nie oglądałam żadnego nowszego bootlega, jakoś nie mam na to ochoty. Płyt słucham bardzo rzadko, dzisiaj wyjątkowo od rana katuję polską wersję ze względu na rocznicę, ale nie pamiętam, kiedy słuchałam jej po raz ostatni. Podejrzewam, że było to wieki temu.
Również wieki temu oglądałam po raz ostatni polską wersję i chyba czas to naprawić, bo nagranie video to jednak nagranie video. Zaraz przyjdzie Kolast i zabieramy się za oglądanie, które zapewne skończy się śpiewaniem utworów z musicalu, tak jak to było kiedyś. Oczywiście szczególnie songów, które są przeznaczone dla facetów, bo te śpiewa mi się lepiej, ale nic nie poradzę na to, że to właśnie Krolock, a nie, tak jak kiedyś, Sara, jest moją wymarzoną rolą.
Dobra, tyle ode mnie, idę, bo nadszedł czas na uczczenie tej dzisiejszej rocznicy.