web analytics

Dlaczego to właśnie Upiór Opery miał taki wpływ na moje życie? Czemu akurat ta historia, a nie inna? Co jest w niej takiego wyjątkowego, że wywarła na mnie tak mocne wrażenie?

Gdy jedenaście lat temu w pewien listopadowy wieczór po raz pierwszy obejrzałam ekranizację musicalu Andrew Lloyda Webbera (co było moim pierwszym zetknięciem z tą historią) doświadczyłam tąpnięcia. Nigdy wcześniej żaden film, żadna książka, żadne dzieło nie zrobiło na mnie aż takie wrażenia. Pamiętam wyraźnie, jak siedziałam przed telewizorem jeszcze długo po tym, jak skończyły się napisy, i przeżywałam to wszystko, co właśnie zobaczyłam, ale przede wszystkim – co właśnie usłyszałam. Bo to właśnie muzyka najbardziej mnie zachwyciła.

Już następnego dnia zapętlałam soundtrack ze szczególnym uwzględnieniem Title SongMusic of the Night. Wszyscy soliści i wszystkie zespoły, jakich słuchałam (a słuchałam czegoś non stop) poszły w odstawkę. Liczył się tylko Upiór i słuchanie po raz setny tego samego utworu. Nie wiedziałam wtedy, że w przyszłości te razy będę liczyć w dziesiątkach tysięcy.

Andrew Lloyd Webber skomponował muzykę, która leży na pograniczu musicalu i opery i która bierze z tych dwóch gatunków wszystko, co najlepsze. W dodatku jest w niej ogromna ilość emocji. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że Lloyd Webber to taki współczesny i musicalowy Giacomo Puccini (w dodatku fragmenty muzyki Pucciniego można w Upiorze usłyszeć). Ten musical nie mógł się nie udać. A jeśli jeszcze dodamy do tego fakt, że został napisany z miłości, to wiadomym było, że powstanie dzieło genialne. Że będzie to muzyka, która będzie przede wszystkim poruszać, obok której nie da się przejść obojętnie. Taka, która na długo pozostawi nas w niemym osłupieniu, dokładnie tak, jak było ze mną w listopadzie 2008 roku.

Obok muzyki była też oczywiście fabuła. Daleko mi jednak było od dość typowego podejścia biedny Upiór, taki skrzywdzony. Nigdy też nie uważałam Raoula za złą postać ani Christine za głupią i naiwną. Nie miałam też żadnego etapu utożsamiania się z kimkolwiek. Ta historia poruszała mnie jako całość, bez skupiania się na konkretnym wątku czy postaci.

Z czasem jednak, gdy poznawałam coraz więcej adaptacji czy interpretacji scenicznych, zaczęłam bardziej analizować poszczególne elementy fabuły. Stopniowo odkrywałam, co tak naprawdę mnie zachwyciło. To od pierwszego momentu, od pierwszego zetknięcia z tą historią gdzieś było, ale nie umiałam tego uchwycić.

A przede wszystkim była to postać Christine. Od początku wiedziałam, że jest w tej postaci coś niezwykłego, ale dopiero po czasie dostrzegłam co. Niezwykła siła i odwaga. Niezależność. Fakt, że to ona wszystkich uratowała, a nie że została przez kogoś uratowana. Jest to bardzo niezwykłe i niespotykane, jeśli chodzi o postaci kobiece w literaturze, teatrze czy filmie. Gaston Leroux sprzeciwił się temu schematowi (jak i wielu innym). Napisał historię zupełnie inną z wyrazistą i silną postacią kobiecą. Do dziś, gdy czytam jego książkę, jestem pełna podziwu, jeśli chodzi o zachowanie Christine – od jej świetnych tekstów w kierunku Upiora, ale też i Raoula, poprzez fakt, że chciała odwdzięczyć się komuś, kto ją skrzywdził (zamiast od razu uciekać jak najdalej), a w dodatku jeszcze okazała mu zrozumienie, aż po finał, gdzie nie tylko podjęła decyzję poświęcenia się dla kogoś, kogo kochała, ale też dla wszystkich ludzi, którzy tego dnia byli w operze. Powiedzieć o niej postawa godna podziwu to zdecydowanie za mało.

Postać Upiora, która przyciąga wiele osób do tej historii, zawsze była dla mnie bardziej na drugim planie. Przyznaję, że jest to postać ciekawa i świetna do analizowania (co też często robiłam), ale nigdy nie była głównym powodem mojego zachwytu tą historią. Erik jest postacią złożoną – można się zastanawiać, jak dokładnie wyglądał i dlaczego, jakie miał problemy ze sobą i jak konkretnie brzmiał jego głos. Ja zawsze lubiłam w nim to całe bycie mrocznym na siłę i fakt, że chciał tym zaimponować Christine, co najbardziej widać w książce Leroux. Śpię w trumnie, żyję muzyką i jestem strasznie mroczny, ale tak naprawdę to normalny facet, który próbuje zarywać do dziewczyny i nie za bardzo wie jak.

Równie interesującą postacią jest Raoul, przez wielu niedostrzegany, za którym kryje się osobna historia. A warto mieć na uwadze chociażby fakt, że postanowił mieć gdzieś wszelkie konwenanse, on się zakochał! I co z tego, że w kimś z o wiele niższej warstwy społecznej? Co tam mezalians! On będzie brał ślub! I nic ani nikt go od tego pomysłu nie odwiedzie.

Z innych elementów fabuły to na pewno muszę wymienić postaci drugoplanowe – Carlotta, dyrektorzy, Meg Giry ze swoją matką. Nie ma tam postaci, która byłaby w jakiś sposób odpychają czy irytująca. Odpowiedni klimat wprowadza też czas akcji – lata 80. XIX wieku (moja ulubiona epoka historyczna) oraz miejsce, czyli opera. I to nie byle jaka, ale Palais Garnier, czyli najgenialniejszy budynek operowy na świecie. W dodatku akcja toczy się w kulisach opery (i piwnicy), co zawsze będzie ciekawsze od tego, co jest dostępne dla zwykłych widzów.

Zachwyca również mnogość adaptacji, które można poznawać, analizować, o których można nieskończenie długo dyskutować. Nie ma dwóch takich samych wersji, każda się czymś od siebie różni, zazwyczaj są to różnice bardziej większe niż mniejsze, co czyni je tylko bardziej interesującymi. Nie ma też wiernej adaptacji książki Gastona Leroux, każdy autor dodaje i zmienia coś od siebie. To tylko potwierdza, że Upiór Opery jest jak lustro. Każdy widzi tę historię inaczej.

Jednak w tym całym zachwycie nad historią i muzyką było coś jeszcze. Upiór poruszył we mnie tę część, która długo nie dawała o sobie znać. Uświadomiłam sobie, że chcę śpiewać i to całkiem na poważnie. Że chcę zagrać w musicalu Lloyda Webbera na West Endzie i że jest to całkiem realne marzenie, jeśli tylko zrobię wszystko, aby je spełnić. Odkryłam swoje powołanie, swoją pasję, coś, bez czego nie mogę żyć i co daje mi niesamowitą radość i energię. A to wszystko dzięki jednej historii.

W jakiś dziwny sposób byłam skazana na to, aby zachwycić się właśnie tą historią. W jakiś sposób świadomie zgodziłam się na to, aby to Upiór ułożył mi życie, ale jak najbardziej tego nie żałuję. Zachwycająca jest nie tylko ta historia, ale również droga, którą dzięki niej odkryłam, ale to jest już osobna historia.