17 lat temu, 16 listopada 2000 roku dostałam kota. Ściślej mówiąc, kotkę, która miała na imię Tita.
Po południu tego dnia zadzwoniła z pracy moja mama i powiedziała, że przywiezie mi jakąś niespodziankę. Nie miałam najmniejszego pojęcia, co to może być. Biegałam od okna do okna. Pech chciał, że akurat tego dnia powrót do domu zajął jej trochę więcej czasu, bo musiałam czekać aż dwie godziny dłużej.
W końcu jednak pojawiła się mama, a w ręku trzymała koszyk. W koszyku był kot. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Kot? Dla mnie?! To niemożliwe! Miałam wtedy 8 lat i wręcz skakałam z radości, że od tej pory w domu będzie kot.
Gdy Tita do nas trafiła mogła mieć maksymalnie pół roku. Przyplątała się do mojej babci, ale od samego początku widać było, że jest to kot z domu. Do dziś nie wiemy, komu mogła uciec (albo kto chciał się jej pozbyć).
Tita była spokojnym kotem. Uwielbiała filety z kurczaka i leżenie na kaloryferze. Często też oglądała telewizję (np. obejrzała ze mną w całości musical Cats). Jak każdy inny kot kochała wszelkiego rodzaju kartony. Zawsze w domu był jeden, który należał do Tity. Gdy tylko zadzwonił domofon, od razu była pod drzwiami, ciekawa, kto to idzie. A gdy przyszedł ktoś w odwiedziny do mnie, to co chwilę drapała w drzwi do mojego pokoju. Kiedy jej się otworzyło, to nagle stwierdziła, że jednak nie będzie wchodzić. No i oczywiście zaraz znowu była drap, drap.
Często znajdowałam ją w szafach, szafkach, na meblach, na lodówce, a nawet w pudełku na spinacze. Omijała natomiast szerokim łukiem łazienkę. A gdy przypadkiem się tam znalazła, to od razu uciekała. Kojarzyła to miejsce z wodą, której się strasznie bała. Tak samo jak i odkurzacza.
Tita przez kilka lat wychodziła na zewnątrz tylko latem (raz była też i w zimie, ale śnieg niezbyt się jej spodobał). Wyprowadzałam ją na smyczy (albo raczej to ona wyprowadzała mnie, jak to z kotami bywa).
W 2010 przeszła operację usunięcia prawie wszystkich zębów (zostało jej tylko 5). Okazało się, że ma genetyczną wadę polegającą na braku szkliwa. Nie zmieniło to jednak nic w jej trybie życia, bo za suchą karmą i tak nie przepadała.
Jak się pewnie domyślacie, Tity już z nami nie ma. Zmarła 26 listopada 2012. Ale z pewnością mogę teraz powiedzieć o niej jedno – że to był naprawdę fajny i mądry kot!