web analytics

Cała moja historia ze śpiewem zaczęła się od marzenia. Chciałam umieć zaśpiewać partię Christine z The Phantom of the Opera.

Nie chodziło mi wtedy o wystąpienie w tym musicalu. Chciałam tylko umieć zaśpiewać to dla samej siebie. Z ciekawości, jak to właściwie jest śpiewać takie utwory, taką muzykę. Jakie to uczucie wokalizować w Title Song czy przeżywać te wszystkie emocje, jakie niesie ze sobą Wishing You Were Somehow Here Again? Krótko mówiąc, czym tak w ogóle jest śpiew?

Byłam wtedy jednak przekonana, że nigdy się tego nie dowiem, ponieważ ja się do śpiewania w ogóle nie nadaję. A nawet jeśli dałabym radę coś zaśpiewać, to na pewno nie byłaby to partia Christine, która jest tylko dla tych wybitnych głosów! Ta skala, to brzmienie i ta trudność! Tak więc śpiew szybko trafił na półkę z marzeniami, których nigdy nie uda mi się spełnić.

Jednak było coś, co nie dało mi zapomnieć o śpiewie. Jakaś intuicja, wewnętrzny głos, które nie pozwalały mi zostawić tego tematu w spokoju. Są w nas czasami takie rzeczy, które nachalnie o sobie przypominają i nie dają nam normalnie żyć. To one najczęściej wywracają nasze życie do góry nogami. Bo są zbyt natrętne.

W końcu stwierdziłam, że okej, zaśpiewam. Na pewno nie będzie to dobre, ale chociaż spróbuję. Może da mi to chociaż jakąś namiastkę tego, o czym marzyłam?

I okazało się, że dało mi to nawet więcej niż namiastkę.

Nie wszystko oczywiście przyszło od razu, ale zaraz na początku tego, jak w ogóle zaczęłam śpiewać, odkryłam, że mój typ głosu odpowiada partii Christine. Tak więc marzenie, aby kiedyś móc to idealnie zaśpiewać, nagle stało się realne! To cholerne e trzykreślne, które w przypadku tej roli jest tak ważne, jest w mojej skali! Nie jestem kontraltem ani nawet mezzosopranem. Jestem bez wątpienia sopranem!

Wtedy obudziło się kolejne marzenie, które dotąd było ukryte – zająć się śpiewem na poważnie. Skoro się do tego nadaję i to nawet bardzo, to dlaczego mam to odstawić i zająć się czymś, co mnie totalnie nie interesuje?

Marzenia wygrały. Bezsprzecznie.

Krótko potem zauważyłam, że moje priorytety, nie tyle nawet musicalowe czy muzyczne, ale te życiowe, są inne niż reszty fanów. Wszędzie widziałam tylko chciałabym zobaczyć ten tytuł w Londynie! czy moim marzeniem jest obejrzeć spektakl na Broadwayu. Natomiast ja nie tyle chciałam obejrzeć coś na żywo na West Endzie czy Broadwayu, ja chciałam w tym zagrać.

Nigdy nie marzyłam o spotkaniu na żywo jakiegoś artysty. Bycie typowym fanem to nie była moja bajka. Zdjęcie z kimś? Autograf? Walę to, ja idę ćwiczyć śpiew! Bo to w nim tkwią moje marzenia.

Przez moment zastanawiałam się, czy trochę mi nie odbiło? Czy przypadkiem nie oczekuję zbyt wiele? Czy moje marzenia nie są faktycznie zbyt ambitne?

Odpowiedź była oczywiście – nie, nie są.

Czy cokolwiek powoduje, że nie mam szansy na rolę na West Endzie? Nie. Czy powinnam z góry założyć, że nigdy nie zaśpiewam w Royal Opera House? Nie. Czy fakt, że urodziłam się w Polsce nie daje mi nawet najmniejszej szansy na to, że nie wystąpię nigdy na Broadwayu albo w MET? Oczywiście, że nie. Owszem, to wszystko może brzmieć nawet i surrealistycznie i wiele osób pewnie zarzuci mi nierealne podejście do życia, ale ja to mam gdzieś. Mój mózg mówi mi co innego, a ja tego się trzymam i będę dążyć do spełnienia moich marzeń.

Cała sytuacja ze śpiewem pokazała mi, że warto próbować i podążać za marzeniami. Szczególnie za tymi, które nie dają ci spokoju. Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz.

Ja swoją listę wymarzonych ról musicalowych (i operowych również) już mam. Pozostaje tylko je wszystkie wyśpiewać. Tak więc, do zobaczenia na Broadwayu lub West Endzie!